niedziela, 15 września 2013

03.

|| POPRZEDNI ROZDZIAŁ ||

Po jakimś czasie odzyskałam świadomość. Spojrzałam na zegarek i okazało się, że „jakiś czas” trwał… Aż 4 godziny! Było wpół do ósmej! A pizza? A geografia? A … wszystko inne? „O której ja dziś pójdę spać?!” – myślałam. Schowałam twarz w dłoniach i totalnie się załamałam, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie ma co płakać, trzeba działać i zrobić dziś jak najwięcej.
Poprawiłam włosy, które trwały w ogólnym nieładzie i wyszłam  sprawdzić, czy facet od pizzy nie zostawił mi jej przypadkiem przed domem.. Tak!! Stała, co prawda zimna, ale … Była! Dobrze, że nie kazali płacić przy odbiorze, tylko przelewem…
Pomyślałam, że zemdlałam już drugi raz w tym miesiącu. „Muszę iść koniecznie do lekarza! Czemu jeszcze tego nie zrobiłam?” – zganiłam się w myślach. I nagle oprzytomniałam.
Nie, nie mogę iść do lekarza.
W żadnym wypadku nie mogę iść do lekarza.
Wtedy prawdopodobnie cały świat dowiedziałby się, że mieszkam sama, i … Wolałam nie myśleć, co by się stało w takiej sytuacji.
Ponieważ zdążyłam zgłodnieć, pochłonęłam jedzenie w parę minut, następnie zmyłam naczynia. Poprawiłam trochę przesuniętą kanapę i koc, który się zmiął. I ruszyłam na górę, zmierzyć się z nieszczęsnym podręcznikiem do geografii…


***

Dochodziła dziesiąta, kiedy stwierdziłam, że może na błysk to nie umiem, ale nic mi więcej do głowy nie wejdzie. Spojrzałam na wiszący nad biurkiem plan lekcji i sprawdziłam, czy mam jakieś prace domowe na jutro. Oczywiście – miałam kilka zadań z matmy i doświadczenie z fizyki. Doszłam do wniosku, że pójdę spać około północy, no może trochę wcześniej…

***

Ale po pół godziny…
Oczy zaczęły mi się same zamykać.
Nie dokończyłam zadań z matmy, odpiszę od kogoś na przerwie…
Oczy były już na granicy snu i jawy…
Napisałam coś z tego całego doświadczenia z fizyki, już sama nie wiedząc, co robię…
Nastawiłam budzik…
Przebrałam się w piżamę i walnęłam pod kołdrę. Momentalnie, dosłownie momentalnie zasnęłam…
Śniło mi się, że stoję na skraju dachu.
Myślałam, że jestem na swoim domu, ale coś kazało mi myśleć, że tak nie jest.
Spojrzałam w dół. Domek otaczała woda. Wielka, bezkresna woda.
Rozejrzałam się następnie po dachu.
Nagle zauważyłam drążek.
W obawie, że spadnę, ruszyłam by się go złapać. 
Zaczęłam iść.
Szłam, szłam… To trwało wieczność.
Nagle, gdy byłam już blisko, noga mi się podwinęła i spadłam.
Znalazłam się w wodzie. Ale nie uderzyłam o ziemię. Nadal leciałam w dół.
Leciałam, leciałam…
Leciałam.
Leciałam…
Leciałam…



***


Poniedziałek w szkole, jak to pierwszy dzień tygodnia, ogromnie mi się dłużył. Jedyną odczuwalnie krótką lekcją była geografia, no ale to pewnie z powodu sprawdzianu…
Ravles nie odezwał się do mnie przez cały dzień. Długo zachodziłam w głowę, dlaczego tak się stało… Przecież nic nie zrobiłam! Fakt, rano przed szkołą odkryłam, że mam od niego kilka nieodebranych połączeń, ale przecież padałam wczoraj na twarz i nie mogłam do niego zadzwonić, poza tym tak od razu się obrażać? Próbowałam kilka razy do niego podejść i zagadać, ale wtedy nagle dziwnym trafem znajdywał się w drugim końcu szkolnego korytarza. W związku z zaistniałą sytuacją wszystkie przerwy spędziłam w towarzystwie Ann, która co prawda chodzi do klasy wyżej, ale, ku mojej radości, do tej samej szkoły co ja.
Do domu wróciłam sama, jak zresztą często. Dochodząc do mojego małego azylu modliłam się, by klucz nie stanął w zamku, a to ostatnimi czasy zdarzyło się parę razy. „Na szczęście tym razem los był dla mnie łaskawy” – zaśmiałam się, kładąc torbę na krześle stojącym przy drzwiach. Następnie zajrzałam do lodówki, sprawdziłam jakie mam składniki i zabrałam się do gotowania obiadu.
Popołudnie zeszło mi szybko, mimo tego, że aktualnie miałam urlop w pracy – jednak szkoła nigdy nie popuści, lekcji była cała masa.
Skończyłam wszystkie prace domowe około siódmej. Jeszcze nie chciało mi się spać, było bardzo wcześnie… Nastawiłam telewizor na byle jakim programie i zaczęłam rozmyślać.
Rozmyślać o wydarzeniach, które spotkały mnie w ostatnich dniach…
Zaczęłam powoli ustalać fakty.
To, że mam bardzo dziwną przeszłość, i czeka mnie bardzo dziwna przyszłość, dowiedziałam się już kilka lat temu. Ale nie miałam pojęcia, że będę kimś „ważnym”… Jakąś Jego Najważniejszą Walczącą…
Chwilunia, chwilunia. Ja nawet nie wiem, czy ten facet mówił prawdę! To wszystko, co powiedział Ravlesowi, brzmiało naprawdę absurdalnie. I nie mam żadnego potwierdzenia jego słów. A mój chory umysł od wczoraj uparcie w to wierzy…
Poza tym pozostaje kwestia Zamkniętego Pokoju. Czy to, że kryje się tam coś ważnego dla mnie, jest prawdą? Czy tylko bajeczką Mamy? A może wytworem jej trochę zwariowanej głowy? Czy mój Ojciec to naprawdę potwór, z którym należy walczyć?
Od tych wszystkich pytań rozbolała mnie głowa. Wyłączyłam bębniący telewizor, który, jak stwierdziłam, tylko pogarszał moją sytuację, zgasiłam wszystkie światła na dole i postanowiłam udać się do swojego pokoju.
Tam nastawiłam po cichu muzykę i spojrzałam przez okno na podwórko i na małe miasteczko Creis. Lampy przed domem paliły się, oświetlając piękny, zielony trawnik oraz drzewa rosnące przy płocie – śliwę i jabłoń, na której tak bardzo lubię siadać oraz dwie grusze, między którymi była zawieszona drewniana chuśtawka, zrobiona jeszcze w czasach kiedy żyła Mama. W oddali, za moim podwórkiem, widniała szara, stara ścieżka… Dalej bloki, mieszkają w nich różni ludzie… W jednym, czerwonym, wynajmuje mieszkanie starsza pani Crawlins, nauczycielka polskiego. Bloki są różne, wysokie, niższe, a do tego porozstawiane w różnych miejscach. Potem główna ulica miasta – Portes Rue, ciągnąca się przez jeden lub dwa kilometry, z moim sklepem „All For You”… Z drugiej strony centrum dom Ann. A gdzieś w jednej z tych uliczek odbijających od Portes mieszka Ravles, razem z mamą, tatą i Cherry. Pomyślałam o tym, że Rav nie odezwał się do mnie cały dzień i łzy zaszkliły się  w moich małych, niebieskich oczach. Czy Ravles też teraz o mnie  myśli? Mało prawdopodobne, ale… Może…




***


Tymczasem Ravles wcale nie myślał o Elliez ani tym bardziej o incydencie niedzielnego poranka. Właśnie przechodził kolejny poziom w swojej ulubionej grze komputerowej i nie planował, aby cokolwiek odciągnęło go od gry.
Stało się inaczej.
Bowiem do jego pokoju wparowała… Cherry.
Kochana, młodsza siostrzyczka. Jak zwykle wchodząca Ravlesowi w paradę.
Cherry była blondynką z grzywką, o ślicznych, brązowych oczach, tylko rok młodszą od swojego brata. Chodziła do tej samej szkoły, co on, ale na szczęście Rav nie spotykał jej często na korytarzach. Cherry zawsze otaczał łańcuszek koleżanek, a co się z tym wiąże – rodzice musieli płacić wysokie rachunki za telefon.
Cherr oparła się o framugę drzwi.
- No siemka, brat  – powiedziała, żując głośno gumę – Nie widziałeś przypadkiem tej mojej zielonej bluzy?
Ravles nie miał zamiaru odpowiadać i jeszcze bardziej zapatrzył się w grę.
- Ej, słyszysz mnie? Pytam o zieloną bluzę. – powtórzyła Cherry.
Chłopak milczał nadal.
- Ravles! – krzyknęła, nieco już zniecierpliwiona siostra.
Zero reakcji.
Na to dziewczyna podeszła do Rava, wzięła go za ramiona, przekręciła (razem z bujanym fotelem, oczywiście!) twarzą do siebie i wrzasnęła:
- Albo odpowiadasz na moje pytania, albo zaraz Ci zabiorę tego laptopa!!!
Ravles, przyzwyczajony do ognistego temperamentu siostry, pozostał niewzruszony i spokojnie odpowiedział:
- Nie mam pojęcia, skąd mam wiedzieć? Nie zajmuję się twoimi rzeczami.
- Ale może przypadkiem zawieruszyła się wśród twoich ciuchów?
- Nie przeglądam całej szafy codziennie, jak ty.
Cherry najpierw spojrzała na Ravlesa wilkiem, ale ostatecznie tylko westchnęła, mówiąc:
- No trudno. Do jutra, brat, bo dziś pewnie już do Ciebie nie zajrzę.
Ravles odwrócił się z powrotem do monitora i nie odpowiedział siostrze. Gra znów całkowicie go pochłonęła.


|| NASTĘPNY ROZDZIAŁ ||


środa, 4 września 2013

02.

 || POPRZEDNI ROZDZIAŁ ||

Ravles był bardzo blisko domu Elliez.
Wystarczyło, że przejdzie przez ulicę, skręci w prawo, minie blok swojego kolegi – Benny’go i odbije w lewo. Idąc prosto, dojdzie do wąskiej, szarej dróżki z wystającymi kocimi łbami. Dom Elliez znajdował się bezpośrednio za nią. W porównaniu do odległości, którą już pokonał, było to naprawdę bliziutko.
Rav dzierżył w lewej dłoni przezroczystą siatkę z pieczywem, a w prawej resztę wydaną przez panią z piekarni. Był ubrany w zielony T-shirt z logo „GAP-u”. Na nogach miał krótkie białe spodenki i czarne trampki. Chciał wziąć ze sobą okulary, ale zapomniał. Właśnie uśmiechnął się pod nosem, bo w jego głowie zaświtała myśl, że zaraz ujrzy swoją ukochaną dziewczynę. Sprawiła ona, iż przyspieszył lekko kroku. Nie mógł się doczekać spotkania z Lizz.
Minął sklep „All For You” w którym pracowała Elliez i jej koleżanka, ta cała Ann. Właśnie w tym sklepie się poznały. Lizz pracowała, gdyż mieszkała sama – Ann  pracowała, pomimo tego że miała rodziców, ale w jej domu się nie przelewało – oboje rodzice pili i ta sytuacja zmusiła ją do podjęcia pracy. Ravles nigdy nie poznał Ann oficjalnie, ale widywał ją czasem i mniej więcej wiedział, jak wygląda. Miała 16 lat, a więc tylko rok więcej niż Lizz. Była dość wysoką blondynką, ale niższą od przyjaciółki. Jej oczy często zmieniały kolor – raz wyglądały jak błękit nieba, innym razem jak zieleń traw, a czasami były złociste. Ravles nie mógł zaprzeczyć – Ann była naprawdę ładną dziewczyną!
Ani się obejrzał, a już był przy domu Benny’ego. Teraz w lewo… W oddali widniała stara, szara, brukowana ścieżka prowadząca prosto do domu Elliez. Ravles jeszcze bardziej przyspieszył kroku… Po paru minutach dotarł wreszcie do ścieżki. Szedł sobie, wymachując siatką, jak gdyby nigdy nic. Aż nagle przed oczami zobaczył coś, czego nie spodziewałby się nawet w najśmielszych wyobrażeniach…

***

Podeszłam bliżej okna.
Nie wiedziałam, kim był ten mężczyzna. Nie spotkałam go w swojej okolicy, a znałam chyba każdego sąsiada! Jednak było to widać jak na dłoni, że wznosi się w powietrze przed oniemiałym Ravlesem…
Otworzyłam okno szeroko. Przez ten czas facet zdążył już stanąć z powrotem na ziemi. Nie słyszałam ich i nie wiedziałam co się dzieje, ale po minie Rava domyśliłam się, że mężczyzna coś do niego mówi. Po chwili.. Znów wzniósł się w powietrze i … Odleciał! Patrzyłam na tą scenę z szeroko otwartymi oczyma. Nie, przecież takie sytuacje nie mają NIGDY miejsca! Są niemożliwe! Musiało mi się przywidzieć…
Gdy tylko mężczyzna zniknął, odeszłam od okna i pędem pobiegłam na dół otworzyć Ravlesowi. Ledwo przekręciłam klucz w zamku, mój chłopak znalazł się przy drzwiach domu. Wyglądał na mocno przestraszonego, może lekko zdziwionego zaistniałą sytuacją…
- Hej - powiedziałam i pocałowałam go w policzek – Wejdź, może… napijesz się czegoś?
- Cześć…  Jasne, już zdejmuję  buty. To twoje pieczywo – dodał i wręczył mi siatkę z piekarni.  Położyłam ją na pobliskiej szafce – Wiesz, Elliez…
- Hmm?
- Po drodze przydarzyła mi się… Pewna dziwna historia… Nie wiem jak Ci to po…
- Wiem, wszystko widziałam z balkonu – przerwałam mu – Ale nic nie słyszałam. Opowiesz mi, co tak właściwie się stało?
- Jasne, ale to jest trochę… dziwne – Ravlesa przeszył dreszcz – Może najpierw picie, co?
Weszliśmy do kuchni. Ravles usiadł na jednym z brązowych, wysokich krzeseł i oparł ręce o blat, głośno wzdychając. Ja nalałam wody do szklanki i podsunęłam mu pod nos.
- Masz. A teraz opowiadaj! – zażądałam.
- Okej… Może chodźmy do salonu? – mruknął mój chłopak, po czym wypił wszystko jednym chaustem, odłożył szklankę do zlewu i oboje ruszyliśmy w stronę salonu.
Usiedliśmy na kanapie.
- Więc..?
- Dobrze, dobrze,  ale ostrzegam, że to jest naprawdę… D-dziwne… - Ravles zająknął się i zadrgał – I nie wierz w to za bardzo, ta-ak sądzę, to pe-ewnie jakiś o-obłąkany facet…
- Rav, obłąkani faceci nie umieją latać – warknęłam. – I nie drżyj tak, tylko opowiadaj mi tu, raz-dwa!
- Szedłem sobie pustą ścieżką, wiesz, tą prowadzącą do twojego domu, i w pewnym momencie, ni stąd, ni zowąd pojawił się… ON. Chyba przyleciał.. Albo mi się wydawało… W każdym razie nie stał na chodniku, ale widząc moją minę, opadł na ścieżkę. Powiedział, że jest jakimś.. Wysłanym? I że powinienem się wystrzegać Złej, która zagraża całej Kuli. Ale najbardziej podkreślił to, iż mam pomóc Jego Najważniejszej Walczącej, bo jest jej teraz i będzie w najbliższym czasie trudno i że nie wolno mi jej opuścić, po czym stwierdził, że ma mało czasu i …. Zniknął. Chyba odleciał… Albo mi się wydawało….
- Hmm, dziwne to wszystko – stwierdziłam – Chyba rzeczywiście był jakiś upity, albo coś… Ale przecież umiał latać… - myślałam na głos.
- Pewnie mieliśmy zbiorową halucynację. Nie wierz za bardzo w to, co powiedział. A tak przy okazji, to spadam. Muszę jeszcze znaleźć pieniądze i oddać ojcu dwadzieścia euro, bo gdzieś posiałem portfel. No, to lecę, kotek. Naprawdę mi przykro, że nie mogę zostać dłużej. – przyciągnął mnie do siebie, mocno pocałował po czym skierował się w stronę drzwi. Jak zwykle, trzasnął, aż uszy zabolały.
Znowu zostałam sama.
Poszłam na chwilę do kuchni zmyć szklankę po Ravlesie i przygotować sobie jakieś śniadanie, bo przez zaistniałą sytuację nie zjadłam ani kęsa. Zrobiłam kanapki z masłem, bo wiedziałam, że teraz nic więcej w siebie nie wmuszę. Poszłam z talerzem do pokoju i zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim co przed chwilą mnie, a właściwie nas – bo też i Ravlesa – spotkało.
Nie wierzyłam temu, prawdopodobnie pijanemu mężczyźnie, ale jakaś część mnie pozwalała myśleć, że on mógł nie być szaleńcem lub alkoholikiem, że miał rację, że to wszystko prawda… Że naprawdę istnieje jakaś Zła, także jakaś Najważniejsza Walcząca, a Ravles ma w tym swój udział… Próbowałam przegonić tą myśl z mojej głowy, ale nic z tego – ona rosła i coraz bardziej wypełniała mój umysł. Facet mówił prawdę… Wpadłam w jakiś trans, głowa cały czas powtarzała nieustannie jedno i to samo zdanie: Mówił prawdę… Prawdę… Prawdę…
Na szczęście po chwili wyrwałam się z zamysłu i już miałam wstać z kanapy, kiedy zrozumiałam że nie tknęłam mojego śniadania. Stwierdziłam, że pewnie i tak nie zjem ani kęsa, więc z przykrą myślą iż marnotrawię jedzenie, wyrzuciłam kanapki do kosza w kuchni.
Potem poszłam do pokoju pościelić łóżko. Gdy to zrobiłam, spojrzałam kalendarz, i ze smutkiem przeczytałam, że jutro czeka mnie test z geografii. Wróciłam więc na dół, do kuchni, wzięłam jakieś ciastka i zaniosłam je na górę. Wyjęłam podręczniki, postawiłam na biurku laptop (tak na wszelki wypadek), koło niego położyłam kolorowe mazaki do zaznaczania ważnych rzeczy, włączyłam płytę i otworzyłam podręcznik na stronie dziewięćdziesiątej piątej, choć byłam przekonana że i tak zawalę ten test.


***

Po jakimś czasie spojrzałam na zegarek. Była już trzecia! A mój brzuch zaczął burczeć… To oznaczało tylko jedno: czas na obiad!
Z uśmiechem oderwałam się od geografii i zeszłam piętro niżej zamówić pizzę, bo nie miałam siły gotować. Następnie usiadłam na kanapie i pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku po męczącej nauce. Byłam z siebie dumna, umiałam już ponad połowę materiału na sprawdzian!
Odleciałam na chwilę i nagle w mojej głowie znowu zaświtała myśl o porannych wydarzeniach. O Ravlesie, o latającym mężczyźnie i o wszystkim, co powiedział… O moich późniejszych rozmyślaniach…
Siedząc tak na kanapie, zaczęłam nerwowo uderzać palcami o stół. Założyłam nogę na nogę. Po chwili znów pogrążyłam się w myślach…
I nagle zrozumiałam.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, byłam pewna, że to wszystko jest prawdą. Byłam tego tak pewna, że z wrażenia wstałam i zakryłam usta ręką. Nie chciałam nawet o tym myśleć, jednak przestałam panować nad swoim umysłem.
Facet nie kłamał.
Latający ze ścieżki nie mówił nieprawdy, nie był szaleńcem ani alkoholikiem.
Na pewno.
To ja jestem Najważniejszą Walczącą.
To mnie ma chronić Ravles.
To o mnie, właśnie o mnie chodziło Wysłannikowi.
Byłam tego pewna w ponad stu procentach.
Tylko, w takim razie, skoro ja byłam Jego Najważniejszą Walczącą...
Kogo Najważniejszą Walczącą?
I przede wszystkim: kto jest tą… Złą?
Nie miałam pojęcia.


Nagle zemdlałam.

|| NASTĘPNY ROZDZIAŁ ||

środa, 28 sierpnia 2013

01.

 || POPRZEDNI ROZDZIAŁ ||

Podniosłam delikatnie powiekę lewego oka, przechyliłam głowę powoli w stronę okna i zaraz wcisnęłam ją z powrotem w poduszkę, przykrywając się szczelnie ciepłą kołdrą. Czy ta jesień nie mogłaby już przyjść?!
Była połowa września, szczerze mówiąc – już końcówka. Jednakże lato nic sobie z tego nie robiło i pomimo faktu że kalendarzowo kolejna pora roku trwała od kilku dni, liście ciągle lśniły na zielono, trawa błyszczała od słońca, a deszcz nadal nie spadał. Do tego zaczynała się niedziela, która oznaczała iż kolejny tydzień szkoły jest coraz bliżej. Fakt ten nastrajał mnie jeszcze mniej optymistycznie.
Przeciągnęłam się, po czym, wciąż nie wstając z łóżka wyszukałam dłonią telefon, który, jak się okazało, leżał na samym skraju szafki nocnej.
Moje oczy nie były do końca rozbudzone, więc blask wyświetlacza trochę mnie oślepił. Spojrzałam na godzinę – dziesiąta trzydzieści. Za wcześnie jak na wstawanie. I przecież nikt mi nie zabroni jeszcze chwilę poleżeć, prawda?
Odłożyłam telefon, wtuliłam się w czystą, wypraną wczoraj pościel i ogarnął mnie błogi spokój. Po paru minutach z powrotem wkroczyłam do krainy snów i pewnie byłabym jeszcze pospała z godzinę, ale …
Biip Biip, Biip Biip, Biip Biip.
Telefon.
Otworzyłam oczy. Nie chciało mi się odbierać, więc zatkałam uszy rękami i ułożyłam wygodnie na łóżku. Nareszcie, komórka zamilkła. Ale zaraz zadzwoniła znowu … Lekko wkurzona, podniosłam się i wzięłam telefon do ręki.
Jasne. Ravles. Mój kochany chłopak.
- Czego, Rav? – warknęłam już na początku.
- Obudziłem Cię, Elliez?
- No jasne, przecież wiesz, do której godziny śpię.
- Aaa… W takim razie nie przeszkadzam…
- Skoro już mnie obudziłeś, to mów o co chodzi!
- Na pewno?
- Nie wkurzaj mnie, Ravles! – prawie krzyknęłam.
- Bo pomyślałem sobie, że ja właściwie w ogóle nie znam Ann, tej twojej przyjaciółki. W związku z tym, może byśmy się dziś wszyscy razem spotkali?
- I dzwoniłeś do mnie dwa razy tylko i wyłącznie po to, żeby zakomunikować mi twój pomysł, jednocześnie dobrze wiedząc o której godzinie wstaję w niedzielę?! Trzy razy nie, dziękuję. – i bez zastanowienia się że właśnie wszczynam niepotrzebną kłótnię, rozłączyłam się, po czym rzuciłam telefon  w kąt łóżka.
Po paru sekundach znów się odezwał. Odebrałam.
- Coś jeszcze ?
- Elliez, ja…  Przepraszam ..
- Za co?
- No za to, że Cię obudziłem … I w ogóle .. Wybaczysz?
Ton, w jakim mówił, sprawił, że uśmiechnęłam się, a po chwili parsknęłam śmiechem.
- No nie wiem, nie wiem .. Najpierw musisz coś dla mnie zrobić. Nie bój się, to nic strasznego.
- Więc?
- Idź i kup mi chleb. Teraz. Zaraz. Natychmiast.
- Ale..
- Żadnego ale. Lecisz i kupujesz. W TYM MOMENCIE! Czekam. Gdy przyniesiesz chleb, winy zostaną wybaczone. Żegnam. Nie odbieram żadnego kolejnego telefonu. – gdy to powiedziałam, wyłączyłam dzwonek w telefonie i znowu rzuciłam go gdzieś na łóżko.

***

Ravles odłożył telefon na biurko i zakręcił się w swoim bujanym fotelu, głośno wzdychając.
Chłopak naprawdę musiał zaraz wyjść z domu i ruszyć do najbliższej piekarni, jeżeli pragnął wybaczenia Lizz. Choć wcale mu się nie chciało.
Rav podniósł się i podszedł do otwartej szafy. Wyciągnął z niej pierwsze lepsze ubrania i zaczął je zakładać na siebie. Pomyślał sobie, że w sumie miał szczęście, Ell mogła wymyślić coś gorszego.
Po chwili chłopak był już praktycznie ubrany. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu portfela, ale go nie zauważył.
Podszedł do biurka i przetrząsnął wszystkie szufladki.
Nie ma. Sprawdził w plecaku.
Nie ma. Zwinął szary, brudny dywan i odsunął szuflady pod łóżkiem.
Nie ma. Spojrzał na szufladkę w szafce przy łóżku, jego ostatnią szansę na znalezienie portfela. Podszedł. Otworzył.
Nie ma.
Czyżby zgubił portfel?!
Pewnie jest gdzieś, wciśnięty w jakimś nieznanym nikomu miejscu… Tak czy inaczej, nie było czasu na szukanie go. Musiał poprosić rodziców o pożyczenie pieniędzy.
Wychodząc z pokoju, przetrząsnął go jeszcze raz wzrokiem, tak na wszelki wypadek, ale nic to nie dało. Ravles przeszedł koło łazienki, minął pokój rodziców i wreszcie dotarł do kuchni. Mama siedziała przy stole i czytała jakąś gazetę, ale Rav nie zauważył jaką.  Była ubrana w koronkową, białą koszulę nocną, na którą założyła swój ulubiony bladoniebieski szlafrok. Tata siedział w salonie, trzymając pilot od włączonego telewizora. Chłopak nie widział swojej młodszej siostry, Cherry. Pewnie jak zwykle siedziała w swoim pokoju, nawijając przez telefon z przyjaciółkami. W zlewie stały naczynia – czyli rodzinka zjadła już śniadanie. Przynajmniej rodzice.
- Hej, mama. Cześć, ojciec. – mruknął ospale Ravles.
- Cześć, kochanie ! – odpowiedziała mama, natomiast tata chyba go nie zauważył, bo nic nie odpowiedział, a wzrok miał utkwiony w telewizorze, jak zresztą zazwyczaj w niedzielę rano. Ravles pomyślał, że lepiej go nie odrywać od wiadomości (dla własnego bezpieczeństwa), ale nie miał chyba wyjścia.
- Tato, mam do Ciebie pytanie – zaczął cicho.
Brak odpowiedzi.
- Tato, mam do Ciebie pytanie – powiedział już trochę głośniej.
Ojciec wreszcie raczył odwrócić głowę. Spojrzał na syna karcącym wzrokiem.
- Oglądam telewizję .. – zrobił przerwę – Ale proszę, pytaj. – westchnął. – Byle szybko.
- Potrzebuję dziesięć złotych, a nie mogę znaleźć portfela. Czy mógłbyś mi je pożyczyć? Teraz wychodzę z domu, ale wrócę za jakąś godzinę, wtedy przetrząsnę pokój do góry nogami i ci je oddam. Na razie muszę wyjść i zwyczajnie nie mam czasu.
Milczenie.
- To jak, tato?
Ojciec wstał powoli z kanapy. Leniwym krokiem podszedł do stołu w kuchni, na którym leżał portfel. Otworzył go i wyjął banknot. 
- Dobrze, pożyczę Ci, ale musisz za godzinę wrócić do domu i oddać mi pieniądze. A najlepiej wcześniej. Proszę – powiedział i wręczył synowi pieniądze.
Ravles włożył pieniądze  do kieszeni, powiedział: „To lecę! Pa!”, wyszedł z mieszkania i huknął drzwiami wejściowymi z impetem.  

                                                                        ***

Byłam już rozbudzona tymi telefonami, więc postanowiłam się podnieść. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się. Rozsunęłam zasłony trochę szerzej i wpuściłam do pokoju więcej promieni słonecznych, które tak bardzo mnie denerwowały.
Otworzyłam okno. W moim pokoju zawiało lekkim chłodem. Spodobało mi się to. Nareszcie jakieś oznaki nadchodzącej jesieni, a może nawet już zimy …
Podeszłam do lustra, wiszącego nad toaletką i spojrzałam na swoje odbicie. Już się do niego przyzwyczaiłam. To twarz umęczonej życiem 14-latki, która nie ma praktycznie czasu na przyjemności, bo po szkole pracuje. Ale to też twarz 14-latki, która mimo wszystko cieszy się, że w ogóle żyje. To twarz już prawie 15-latki, bo do urodzin zostało tylko 1,5 miesiąca. To twarz 14-latki, która tęskni za rodziną. Szczególnie za Mamą ….
Nagle przypomniałam sobie o Mamie.. Ale nie tylko. Przypomniałam sobie o tym, co mi powiedziała, gdy miałam pięć lat… W jednej chwili w mojej głowie pojawiło się tysiące myśli. Miałam wrażenie , że ta scena sprzed prawie dziesięciu lat wydarzyła się niedawno, parę sekund, minut, godzin, parę dni temu…
To właśnie wtedy, gdy miałam pięć lat, dowiedziałam się prawdy o moim Ojcu. Kiedyś wmawiano mi uporczywie, że zginął w wypadku. Ale moja mama uznała, że prędzej czy później i tak dowiem się wszystkiego. Była bardzo chorowitą osobą, dlatego powiedziała mi to tak wcześnie – z obawy, że nie przeżyje ciężkiego zapalenia płuc, która ją wtedy dopadło… Na szczęście przeżyła.
Za to umarła pięć lat później.
Tak, od tego czasu mieszkam zupełnie sama. Mój dom jest bardzo duży. I przez śmierć mamy także bardzo pusty.
Znowu wróciła myśl o Ojcu… Ojcu, który tak naprawdę jest Potworem… I tylko ja mogę go pokonać… Najpierw będę musiała go znaleźć. Wskazówki kryją się w Zamkniętym Pokoju, który otworzy się sam w dniu, gdy skończę piętnaście lat, czyli już niedługo. Mama powiedziała mi również, że będę musiała sama wykonać dużo pracy. Zamknięty Pokój nie powie mi wszystkiego… Ale podobno na mojej drodze pojawią się ludzie, którzy tylko czekają, by mi pomóc.
Przeszył mnie dreszcz, gdy pomyślałam o tym, co mnie czeka za nawet już niecałe półtora miesiąca. Łzy pojawiły się w moich oczach, gdy po raz kolejny Mama nawiedziła moje myśli … Ale zaraz wyprostowałam się i uspokoiłam. Przecież niedługo w moim domu zjawi się Ravles! Muszę się w coś ubrać…
Otworzyłam szafę i jak zwykle pomyślałam, że nie mam co na siebie włożyć. Ostatecznie wybrałam podkoszulek na ramiączka, na który założyłam kolorową koszulę w kratę i zawiązałam ją na brzuchu.Ubrałam też krótkie kremowe spodenki. Związałam włosy w koka i jeszcze raz przejrzałam się w lustrze. Stwierdziłam, że nienawidzę moich kręconych rudych włosów i wielkich, niebieskich oczu. Wolałabym być blondynką, ale nie chciałam przefarbowywać włosów. A co do oczu … Cóż, od lat chcę sobie kupić kolorowe soczewki, ale nie mogę ciężko zarobionych pieniędzy wydawać na takie zachcianki – czasem nie starcza mi na jedzenie, a co dopiero ..
Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się dookoła. Niestety, mój pokój nie jest szczytem moich marzeń, ale najważniejsze, że w ogóle jest. Biurko ma kolor biały, najbardziej na nim lubię małą figurkę szczeniaka Golden Retrivera – dostałam ją od Ann, mojej najlepszej przyjaciółki. W biurku znajduje się też mnóstwo szufladek, które są zapełnione zeszycikami, pamiętnikami i przede wszystkim podręcznikami. Przy nim stoi krzesło bujane. Nad biurkiem mam wielki plakat z psami – moimi ukochanymi zwierzętami (niestety nigdy nie miałam żadnego). Koło biurka jest okno balkonowe, a za nim duży balkon – jedyny plus mego pokoju. Zaraz za oknem stoi mała szafeczka i łóżko, a nad nim wisi półka z książkami i płytami oraz kalendarz. Vis-a-vis biurka stoi szafa, a obok niej komoda – a właściwie toaletka z lustrem nad sobą. Mam jeszcze mały stoliczek tuż koło drzwi, na którym stoją  różne bibeloty, a także fotel w którym uwielbiam siadać. Na samym środku pokoju widać okrągły dywan. Bardzo lubię kłaść się na nim i rozmyślać…
Po chwili wstałam by pójść do kuchni i zrobić sobie śniadanie. I pewnie niczego nieświadoma wyszłabym sobie z pokoju, gdyby nie to że spojrzałam w okno. Zauważyłam tam coś, co przykuło moją uwagę …

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Prolog

"Siedziałam na parapecie i słuchałam kropel deszczu. Szary, miejski krajobraz wprawiał mnie w przygnębienie i niechęć do czegokolwiek. Dobry humor, jeszcze przed paroma chwilami obecny, teraz zniknął zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Podeszłam do mojej półki z książkami. Wzięłam pierwszą z brzegu. Położyłam się na łóżku i zaczęłam czytać. Nie skończyłam drugiego rozdziału, a już usłyszałam nadchodzące błyskawice. Po chwili zgasło światło.
Wyjęłam z szuflady świecę i zapaliłam ją na biurku. Znowu weszłam na parapet. Nagle dostałam smsa. Wzięłam telefon do ręki, przeczytałam wiadomość i … łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Makijaż rozmazał się w jednej chwili, jednak teraz nie miało to żadnego znaczenia.
Jeszcze dwie godziny temu było najlepiej, naprawdę magicznie. A teraz? Wystarczył moment, żeby moje życie zmieniło się w ruinę. Do tego ta data…
Ta pieprzona data…
Otworzyłam drzwi na oścież. Do pokoju wbiegł Rex, a za nim Dessie. Jedno uwaliło się w pościeli, a drugie wskoczyło mi na kolana. Jednak ja miałam ochotę tylko umrzeć. Uszczypnęłam Des w ucho, a ta zeskoczyła na podłogę i gdzieś wyszła.
Z całej siły przygryzłam wargę. Zabolało. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wypuszczać powietrze. Powoli, spokojnie, tak jak uczyli mnie kiedyś w Poradni. Jednak dało to tylko chwilowy efekt – nie minęła minuta, a znów wróciła mi ochota na rozwalenie wszystkiego wokół.
Wtedy pomyślałam, że pojadę na basen.
Pływanie od zawsze pomagało mi uspokoić się i zebrać myśli. Woda była moim małym azylem, miejscem innym niż wszystkie. Zeskoczyłam z parapetu, a kąciki moich ust podniosły się bardzo delikatnie w górę. Wyjęłam z szafy sportową torbę i włożyłam do niej strój kąpielowy. Zdjęłam naszyjnik, kolczyki oraz pierścionek – wolałam zostawić je w domu. Spojrzałam jeszcze na okno, ale deszcz nadal padał.
Zbiegłam na dół schodami. Wzięłam jogurt naturalny z lodówki oraz małą wodę leżącą na blacie. Podrapałam po głowie Rexa, który przyszedł się ze mną pożegnać, po czym wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz.
Lało jak z cebra, więc już po paru sekundach miałam przemoczone włosy. Podeszłam do przystanku autobusowego i sprawdziłam rozkład jazdy. Musiałam poczekać jakieś dziesięć minut. Usiadłam na ławeczce. Byłam zupełnie sama, na tle błyskawic i hulającego wiatru. Desperacko powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze.
Nagle zauważyłam, jak od strony mojego domu zbliża się jakaś postać. Po paru sekundach mogłam ujrzeć ją dokładniej. Był to wysoki mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce. Szedł bardzo powoli, ale robił ogromne kroki. Początkowo nie wydawał mi się on dziwny, do momentu, aż dotarł do przystanku i stanął nade mną, nic nierozumiejącą.
Przyjrzałam mu się dokładniej. Miał rude, lekko kręcone, krótkie włosy z grzywką i niebieskie, podkrążone oczy. Jednak najbardziej zdziwiło mnie małe znamię na policzku w kształcie półksiężyca. Skądś pamiętałam takie znamię…
Nieznajomy potrząsnął mokrą czupryną, z której wylał się deszcz. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na mnie. Zatarł ręce i uśmiechnął się tajemniczo.
- Witaj, piękna – usłyszałam jego niski, chropawy głos – My się chyba już skądś znamy, nieprawdaż?
Ze zdumienia upuściłam torbę. Nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka! Jednak mój umysł zaczął intensywnie przeczesywać wszystkie szare komórki w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji. Wstałam i okrążyłam nieznajomego tak, bym mogła ujrzeć go całego.
Wysoki mężczyzna. Rude włosy. Niebieskie oczy. Czarna, skórzana kurtka. Znamię w kształcie księżyca…
I nagle zrozumiałam. W jednej chwili do oczu napłynęły mi łzy, a serce zaczęło walić."

Budzę się cała zlana potem. Dookoła siebie widzę tylko ciemność.
Czy to właśnie tak będzie wyglądać moja przyszłość?
Wieczna ucieczka.

Jestem może trochę zaspana, ale pamiętam wszystko.
Mamy 29 września, a ja kończę dziewięć lat.
W pokoju obok słychać krzyk Mamusi, choć tak naprawdę leży ona w szpitalu na Backridge 9.
Chowam się pod kołdrę i słyszę bicie mojego serca. Mocno zaciskam powieki. Chcę zniknąć.


Mam na imię Elliez i wiem, że nic nie jest takie, jakie się wydaje.