|| POPRZEDNI ROZDZIAŁ ||
Po jakimś czasie odzyskałam świadomość. Spojrzałam na zegarek i okazało się, że „jakiś czas” trwał… Aż 4 godziny! Było wpół do ósmej! A pizza? A geografia? A … wszystko inne? „O której ja dziś pójdę spać?!” – myślałam. Schowałam twarz w dłoniach i totalnie się załamałam, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie ma co płakać, trzeba działać i zrobić dziś jak najwięcej.
Poprawiłam włosy, które trwały w ogólnym nieładzie i wyszłam sprawdzić, czy facet od pizzy nie zostawił mi jej przypadkiem przed domem.. Tak!! Stała, co prawda zimna, ale … Była! Dobrze, że nie kazali płacić przy odbiorze, tylko przelewem…
Pomyślałam, że zemdlałam już drugi raz w tym miesiącu. „Muszę iść koniecznie do lekarza! Czemu jeszcze tego nie zrobiłam?” – zganiłam się w myślach. I nagle oprzytomniałam.
Nie, nie mogę iść do lekarza.
W żadnym wypadku nie mogę iść do lekarza.
Wtedy prawdopodobnie cały świat dowiedziałby się, że mieszkam sama, i … Wolałam nie myśleć, co by się stało w takiej sytuacji.
Ponieważ zdążyłam zgłodnieć, pochłonęłam jedzenie w parę minut, następnie zmyłam naczynia. Poprawiłam trochę przesuniętą kanapę i koc, który się zmiął. I ruszyłam na górę, zmierzyć się z nieszczęsnym podręcznikiem do geografii…
Dochodziła dziesiąta, kiedy stwierdziłam, że może na błysk to nie umiem, ale nic mi więcej do głowy nie wejdzie. Spojrzałam na wiszący nad biurkiem plan lekcji i sprawdziłam, czy mam jakieś prace domowe na jutro. Oczywiście – miałam kilka zadań z matmy i doświadczenie z fizyki. Doszłam do wniosku, że pójdę spać około północy, no może trochę wcześniej…
Ale po pół godziny…
Oczy zaczęły mi się same zamykać.
Nie dokończyłam zadań z matmy, odpiszę od kogoś na przerwie…
Oczy były już na granicy snu i jawy…
Napisałam coś z tego całego doświadczenia z fizyki, już sama nie wiedząc, co robię…
Nastawiłam budzik…
Przebrałam się w piżamę i walnęłam pod kołdrę. Momentalnie, dosłownie momentalnie zasnęłam…
Śniło mi się, że stoję na skraju dachu.
Myślałam, że jestem na swoim domu, ale coś kazało mi myśleć, że tak nie jest.
Spojrzałam w dół. Domek otaczała woda. Wielka, bezkresna woda.
Rozejrzałam się następnie po dachu.
Nagle zauważyłam drążek.
W obawie, że spadnę, ruszyłam by się go złapać.
Zaczęłam iść.
Szłam, szłam… To trwało wieczność.
Nagle, gdy byłam już blisko, noga mi się podwinęła i spadłam.
Znalazłam się w wodzie. Ale nie uderzyłam o ziemię. Nadal leciałam w dół.
Leciałam, leciałam…
Leciałam.
Leciałam…
Leciałam…
Poniedziałek w szkole, jak to pierwszy dzień tygodnia, ogromnie mi się dłużył. Jedyną odczuwalnie krótką lekcją była geografia, no ale to pewnie z powodu sprawdzianu…
Ravles nie odezwał się do mnie przez cały dzień. Długo zachodziłam w głowę, dlaczego tak się stało… Przecież nic nie zrobiłam! Fakt, rano przed szkołą odkryłam, że mam od niego kilka nieodebranych połączeń, ale przecież padałam wczoraj na twarz i nie mogłam do niego zadzwonić, poza tym tak od razu się obrażać? Próbowałam kilka razy do niego podejść i zagadać, ale wtedy nagle dziwnym trafem znajdywał się w drugim końcu szkolnego korytarza. W związku z zaistniałą sytuacją wszystkie przerwy spędziłam w towarzystwie Ann, która co prawda chodzi do klasy wyżej, ale, ku mojej radości, do tej samej szkoły co ja.
Do domu wróciłam sama, jak zresztą często. Dochodząc do mojego małego azylu modliłam się, by klucz nie stanął w zamku, a to ostatnimi czasy zdarzyło się parę razy. „Na szczęście tym razem los był dla mnie łaskawy” – zaśmiałam się, kładąc torbę na krześle stojącym przy drzwiach. Następnie zajrzałam do lodówki, sprawdziłam jakie mam składniki i zabrałam się do gotowania obiadu.
Popołudnie zeszło mi szybko, mimo tego, że aktualnie miałam urlop w pracy – jednak szkoła nigdy nie popuści, lekcji była cała masa.
Skończyłam wszystkie prace domowe około siódmej. Jeszcze nie chciało mi się spać, było bardzo wcześnie… Nastawiłam telewizor na byle jakim programie i zaczęłam rozmyślać.
Rozmyślać o wydarzeniach, które spotkały mnie w ostatnich dniach…
Zaczęłam powoli ustalać fakty.
To, że mam bardzo dziwną przeszłość, i czeka mnie bardzo dziwna przyszłość, dowiedziałam się już kilka lat temu. Ale nie miałam pojęcia, że będę kimś „ważnym”… Jakąś Jego Najważniejszą Walczącą…
Chwilunia, chwilunia. Ja nawet nie wiem, czy ten facet mówił prawdę! To wszystko, co powiedział Ravlesowi, brzmiało naprawdę absurdalnie. I nie mam żadnego potwierdzenia jego słów. A mój chory umysł od wczoraj uparcie w to wierzy…
Poza tym pozostaje kwestia Zamkniętego Pokoju. Czy to, że kryje się tam coś ważnego dla mnie, jest prawdą? Czy tylko bajeczką Mamy? A może wytworem jej trochę zwariowanej głowy? Czy mój Ojciec to naprawdę potwór, z którym należy walczyć?
Od tych wszystkich pytań rozbolała mnie głowa. Wyłączyłam bębniący telewizor, który, jak stwierdziłam, tylko pogarszał moją sytuację, zgasiłam wszystkie światła na dole i postanowiłam udać się do swojego pokoju.
Tam nastawiłam po cichu muzykę i spojrzałam przez okno na podwórko i na małe miasteczko Creis. Lampy przed domem paliły się, oświetlając piękny, zielony trawnik oraz drzewa rosnące przy płocie – śliwę i jabłoń, na której tak bardzo lubię siadać oraz dwie grusze, między którymi była zawieszona drewniana chuśtawka, zrobiona jeszcze w czasach kiedy żyła Mama. W oddali, za moim podwórkiem, widniała szara, stara ścieżka… Dalej bloki, mieszkają w nich różni ludzie… W jednym, czerwonym, wynajmuje mieszkanie starsza pani Crawlins, nauczycielka polskiego. Bloki są różne, wysokie, niższe, a do tego porozstawiane w różnych miejscach. Potem główna ulica miasta – Portes Rue, ciągnąca się przez jeden lub dwa kilometry, z moim sklepem „All For You”… Z drugiej strony centrum dom Ann. A gdzieś w jednej z tych uliczek odbijających od Portes mieszka Ravles, razem z mamą, tatą i Cherry. Pomyślałam o tym, że Rav nie odezwał się do mnie cały dzień i łzy zaszkliły się w moich małych, niebieskich oczach. Czy Ravles też teraz o mnie myśli? Mało prawdopodobne, ale… Może…
Tymczasem Ravles wcale nie myślał o Elliez ani tym bardziej o incydencie niedzielnego poranka. Właśnie przechodził kolejny poziom w swojej ulubionej grze komputerowej i nie planował, aby cokolwiek odciągnęło go od gry.
Stało się inaczej.
Bowiem do jego pokoju wparowała… Cherry.
Kochana, młodsza siostrzyczka. Jak zwykle wchodząca Ravlesowi w paradę.
Cherry była blondynką z grzywką, o ślicznych, brązowych oczach, tylko rok młodszą od swojego brata. Chodziła do tej samej szkoły, co on, ale na szczęście Rav nie spotykał jej często na korytarzach. Cherry zawsze otaczał łańcuszek koleżanek, a co się z tym wiąże – rodzice musieli płacić wysokie rachunki za telefon.
Cherr oparła się o framugę drzwi.
- No siemka, brat – powiedziała, żując głośno gumę – Nie widziałeś przypadkiem tej mojej zielonej bluzy?
Ravles nie miał zamiaru odpowiadać i jeszcze bardziej zapatrzył się w grę.
- Ej, słyszysz mnie? Pytam o zieloną bluzę. – powtórzyła Cherry.
Chłopak milczał nadal.
- Ravles! – krzyknęła, nieco już zniecierpliwiona siostra.
Zero reakcji.
Na to dziewczyna podeszła do Rava, wzięła go za ramiona, przekręciła (razem z bujanym fotelem, oczywiście!) twarzą do siebie i wrzasnęła:
- Albo odpowiadasz na moje pytania, albo zaraz Ci zabiorę tego laptopa!!!
Ravles, przyzwyczajony do ognistego temperamentu siostry, pozostał niewzruszony i spokojnie odpowiedział:
- Nie mam pojęcia, skąd mam wiedzieć? Nie zajmuję się twoimi rzeczami.
- Ale może przypadkiem zawieruszyła się wśród twoich ciuchów?
- Nie przeglądam całej szafy codziennie, jak ty.
Cherry najpierw spojrzała na Ravlesa wilkiem, ale ostatecznie tylko westchnęła, mówiąc:
- No trudno. Do jutra, brat, bo dziś pewnie już do Ciebie nie zajrzę.
Ravles odwrócił się z powrotem do monitora i nie odpowiedział siostrze. Gra znów całkowicie go pochłonęła.
|| NASTĘPNY ROZDZIAŁ ||
Po jakimś czasie odzyskałam świadomość. Spojrzałam na zegarek i okazało się, że „jakiś czas” trwał… Aż 4 godziny! Było wpół do ósmej! A pizza? A geografia? A … wszystko inne? „O której ja dziś pójdę spać?!” – myślałam. Schowałam twarz w dłoniach i totalnie się załamałam, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie ma co płakać, trzeba działać i zrobić dziś jak najwięcej.
Poprawiłam włosy, które trwały w ogólnym nieładzie i wyszłam sprawdzić, czy facet od pizzy nie zostawił mi jej przypadkiem przed domem.. Tak!! Stała, co prawda zimna, ale … Była! Dobrze, że nie kazali płacić przy odbiorze, tylko przelewem…
Pomyślałam, że zemdlałam już drugi raz w tym miesiącu. „Muszę iść koniecznie do lekarza! Czemu jeszcze tego nie zrobiłam?” – zganiłam się w myślach. I nagle oprzytomniałam.
Nie, nie mogę iść do lekarza.
W żadnym wypadku nie mogę iść do lekarza.
Wtedy prawdopodobnie cały świat dowiedziałby się, że mieszkam sama, i … Wolałam nie myśleć, co by się stało w takiej sytuacji.
Ponieważ zdążyłam zgłodnieć, pochłonęłam jedzenie w parę minut, następnie zmyłam naczynia. Poprawiłam trochę przesuniętą kanapę i koc, który się zmiął. I ruszyłam na górę, zmierzyć się z nieszczęsnym podręcznikiem do geografii…
***
Dochodziła dziesiąta, kiedy stwierdziłam, że może na błysk to nie umiem, ale nic mi więcej do głowy nie wejdzie. Spojrzałam na wiszący nad biurkiem plan lekcji i sprawdziłam, czy mam jakieś prace domowe na jutro. Oczywiście – miałam kilka zadań z matmy i doświadczenie z fizyki. Doszłam do wniosku, że pójdę spać około północy, no może trochę wcześniej…
***
Ale po pół godziny…
Oczy zaczęły mi się same zamykać.
Nie dokończyłam zadań z matmy, odpiszę od kogoś na przerwie…
Oczy były już na granicy snu i jawy…
Napisałam coś z tego całego doświadczenia z fizyki, już sama nie wiedząc, co robię…
Nastawiłam budzik…
Przebrałam się w piżamę i walnęłam pod kołdrę. Momentalnie, dosłownie momentalnie zasnęłam…
Śniło mi się, że stoję na skraju dachu.
Myślałam, że jestem na swoim domu, ale coś kazało mi myśleć, że tak nie jest.
Spojrzałam w dół. Domek otaczała woda. Wielka, bezkresna woda.
Rozejrzałam się następnie po dachu.
Nagle zauważyłam drążek.
W obawie, że spadnę, ruszyłam by się go złapać.
Zaczęłam iść.
Szłam, szłam… To trwało wieczność.
Nagle, gdy byłam już blisko, noga mi się podwinęła i spadłam.
Znalazłam się w wodzie. Ale nie uderzyłam o ziemię. Nadal leciałam w dół.
Leciałam, leciałam…
Leciałam.
Leciałam…
Leciałam…
***
Poniedziałek w szkole, jak to pierwszy dzień tygodnia, ogromnie mi się dłużył. Jedyną odczuwalnie krótką lekcją była geografia, no ale to pewnie z powodu sprawdzianu…
Ravles nie odezwał się do mnie przez cały dzień. Długo zachodziłam w głowę, dlaczego tak się stało… Przecież nic nie zrobiłam! Fakt, rano przed szkołą odkryłam, że mam od niego kilka nieodebranych połączeń, ale przecież padałam wczoraj na twarz i nie mogłam do niego zadzwonić, poza tym tak od razu się obrażać? Próbowałam kilka razy do niego podejść i zagadać, ale wtedy nagle dziwnym trafem znajdywał się w drugim końcu szkolnego korytarza. W związku z zaistniałą sytuacją wszystkie przerwy spędziłam w towarzystwie Ann, która co prawda chodzi do klasy wyżej, ale, ku mojej radości, do tej samej szkoły co ja.
Do domu wróciłam sama, jak zresztą często. Dochodząc do mojego małego azylu modliłam się, by klucz nie stanął w zamku, a to ostatnimi czasy zdarzyło się parę razy. „Na szczęście tym razem los był dla mnie łaskawy” – zaśmiałam się, kładąc torbę na krześle stojącym przy drzwiach. Następnie zajrzałam do lodówki, sprawdziłam jakie mam składniki i zabrałam się do gotowania obiadu.
Popołudnie zeszło mi szybko, mimo tego, że aktualnie miałam urlop w pracy – jednak szkoła nigdy nie popuści, lekcji była cała masa.
Skończyłam wszystkie prace domowe około siódmej. Jeszcze nie chciało mi się spać, było bardzo wcześnie… Nastawiłam telewizor na byle jakim programie i zaczęłam rozmyślać.
Rozmyślać o wydarzeniach, które spotkały mnie w ostatnich dniach…
Zaczęłam powoli ustalać fakty.
To, że mam bardzo dziwną przeszłość, i czeka mnie bardzo dziwna przyszłość, dowiedziałam się już kilka lat temu. Ale nie miałam pojęcia, że będę kimś „ważnym”… Jakąś Jego Najważniejszą Walczącą…
Chwilunia, chwilunia. Ja nawet nie wiem, czy ten facet mówił prawdę! To wszystko, co powiedział Ravlesowi, brzmiało naprawdę absurdalnie. I nie mam żadnego potwierdzenia jego słów. A mój chory umysł od wczoraj uparcie w to wierzy…
Poza tym pozostaje kwestia Zamkniętego Pokoju. Czy to, że kryje się tam coś ważnego dla mnie, jest prawdą? Czy tylko bajeczką Mamy? A może wytworem jej trochę zwariowanej głowy? Czy mój Ojciec to naprawdę potwór, z którym należy walczyć?
Od tych wszystkich pytań rozbolała mnie głowa. Wyłączyłam bębniący telewizor, który, jak stwierdziłam, tylko pogarszał moją sytuację, zgasiłam wszystkie światła na dole i postanowiłam udać się do swojego pokoju.
Tam nastawiłam po cichu muzykę i spojrzałam przez okno na podwórko i na małe miasteczko Creis. Lampy przed domem paliły się, oświetlając piękny, zielony trawnik oraz drzewa rosnące przy płocie – śliwę i jabłoń, na której tak bardzo lubię siadać oraz dwie grusze, między którymi była zawieszona drewniana chuśtawka, zrobiona jeszcze w czasach kiedy żyła Mama. W oddali, za moim podwórkiem, widniała szara, stara ścieżka… Dalej bloki, mieszkają w nich różni ludzie… W jednym, czerwonym, wynajmuje mieszkanie starsza pani Crawlins, nauczycielka polskiego. Bloki są różne, wysokie, niższe, a do tego porozstawiane w różnych miejscach. Potem główna ulica miasta – Portes Rue, ciągnąca się przez jeden lub dwa kilometry, z moim sklepem „All For You”… Z drugiej strony centrum dom Ann. A gdzieś w jednej z tych uliczek odbijających od Portes mieszka Ravles, razem z mamą, tatą i Cherry. Pomyślałam o tym, że Rav nie odezwał się do mnie cały dzień i łzy zaszkliły się w moich małych, niebieskich oczach. Czy Ravles też teraz o mnie myśli? Mało prawdopodobne, ale… Może…
***
Tymczasem Ravles wcale nie myślał o Elliez ani tym bardziej o incydencie niedzielnego poranka. Właśnie przechodził kolejny poziom w swojej ulubionej grze komputerowej i nie planował, aby cokolwiek odciągnęło go od gry.
Stało się inaczej.
Bowiem do jego pokoju wparowała… Cherry.
Kochana, młodsza siostrzyczka. Jak zwykle wchodząca Ravlesowi w paradę.
Cherry była blondynką z grzywką, o ślicznych, brązowych oczach, tylko rok młodszą od swojego brata. Chodziła do tej samej szkoły, co on, ale na szczęście Rav nie spotykał jej często na korytarzach. Cherry zawsze otaczał łańcuszek koleżanek, a co się z tym wiąże – rodzice musieli płacić wysokie rachunki za telefon.
Cherr oparła się o framugę drzwi.
- No siemka, brat – powiedziała, żując głośno gumę – Nie widziałeś przypadkiem tej mojej zielonej bluzy?
Ravles nie miał zamiaru odpowiadać i jeszcze bardziej zapatrzył się w grę.
- Ej, słyszysz mnie? Pytam o zieloną bluzę. – powtórzyła Cherry.
Chłopak milczał nadal.
- Ravles! – krzyknęła, nieco już zniecierpliwiona siostra.
Zero reakcji.
Na to dziewczyna podeszła do Rava, wzięła go za ramiona, przekręciła (razem z bujanym fotelem, oczywiście!) twarzą do siebie i wrzasnęła:
- Albo odpowiadasz na moje pytania, albo zaraz Ci zabiorę tego laptopa!!!
Ravles, przyzwyczajony do ognistego temperamentu siostry, pozostał niewzruszony i spokojnie odpowiedział:
- Nie mam pojęcia, skąd mam wiedzieć? Nie zajmuję się twoimi rzeczami.
- Ale może przypadkiem zawieruszyła się wśród twoich ciuchów?
- Nie przeglądam całej szafy codziennie, jak ty.
Cherry najpierw spojrzała na Ravlesa wilkiem, ale ostatecznie tylko westchnęła, mówiąc:
- No trudno. Do jutra, brat, bo dziś pewnie już do Ciebie nie zajrzę.
Ravles odwrócił się z powrotem do monitora i nie odpowiedział siostrze. Gra znów całkowicie go pochłonęła.
|| NASTĘPNY ROZDZIAŁ ||